Forum www.twojepaznokcie.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Dom za miastem

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.twojepaznokcie.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania milosne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Anna Khan
Administrator
Administrator



Dołączył: 28 Sty 2008
Posty: 1593
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 16:53, 16 Lut 2010    Temat postu: Dom za miastem

Wiekowa OPTIMA i mnóstwo kawy było wszystkim, czego potrzebowała Joanna Grajewska, aby w spokoju dokończyć rozdział swojej drugiej powieści. Choć pierwsza książka nie stała się bestsellerem, to jednak Joanna była z niej naprawdę dumna. Nie każdy w wieku dwudziestu pięciu lat może osiągnąć w dziedzinie literatury tyle, co ona.
Kiedy pięć lat temu rozpoczęła współpracę z jednym z lokalnych czasopism kobie-cych, nawet nie pomyślała, że wkrótce zacznie pisać powieści. Wtedy wystarczyły jej ba-nalne opowiadania, które każdego tygodnia ukazywały się na łamach pisma. Nie czerpała z tego wielkich pieniędzy, bo i nakład pisma był niewielki. Jednak, wkraczała powoli w dorosłe życie i potrzebowała każdego grosza.
Po trzech latach wymyślania bajkowych historii miłosnych, zadzwonił facet z poważ-nego wydawnictwa i zaproponował spotkanie. Początkowo bała się tego spotkania, ale w końcu przełamała strach i zjawiła się w wydawnictwie.
Okrąglutki pan w średnim wieku wyszedł z propozycją napisania poważnej powieści. Mia-ło to być rozwiniecie jednego z jej wcześniejszych opowiadań.
Człowiek ten wydawał się być zachwyconym jej krótkimi historyjkami i pragnął ich kon-tynuacji, lecz w trochę dłuższej formie. I tak narodziła się „Weronika?.
Dzisiejszej nocy, zamknięta na cztery spusty w niewielkim, drewnianym domku nie-daleko Wrocławia, usiłowała dopracować zakończenie ósmego rozdziału drugiej powieści, która nie miała jeszcze dokładnie sprecyzowanego tytułu. Postanowiła, że nad tytułem zastanowi się nieco później.
Tytuł nie był najważniejszy. Najważniejsza była treść, która jakoś nie chciała pojawić się na czystej, białej kartce wkręconej w maszynę.
Joanna za nic nie potrafiła skupić się na tym, co robi. Jej umysł nie był w stanie skleić ani jednego wartościowego zdania. Siedziała tak już od trzech godzin wpatrując się tępo w białą kartkę. Czuła jakiś nieuzasadniony wewnętrzny niepokój. Jakaś niewidoczna siła mówiła jej, że niedługo coś się wydarzy. Ale co?
Rozejrzała się wokół i pomyślała, że pewnego dnia będzie musiała włożyć w ten domek trochę kapitału.
Dom był drewniany i nadawał się do użytku jedynie latem, kiedy na zewnątrz tempe-ratura sięgała trzydzieści stopni Celsjusza. Aby egzystować tutaj zimą, konieczne było jego ocieplenie.
Wnętrze wcale nie wyglądało lepiej. Wprawdzie, były tutaj jakieś meble, ale daleko im było do tych, których wzór powstawał w głowie Joanny.
W chwili obecnej, domek posiadał dwa pomieszczenia. Jednym była kuchnia, gdzie Joanna urządziła swój gabinet. Znajdowała się tutaj wielka kuchnia węglowa, zaprzyjaź-niony z rdzą zlew i kilka drewnianych szafek. Na środku skrzypiącej podłogi stał duży i niezwykle masywny, dębowy stół, a na nim stara, ale za to bardzo wdzięczna OPTIMA.
Wokół maszyny poniewierały się pogniecione kartki papieru, które były wynikiem jej dzi-siejszego natchnienia.
Joanna czuła się tutaj dobrze i bezpiecznie. Starocie, które ją otaczały zwykle wpły-wały kojąco na jej samopoczucie. Kiedy była małą dziewczynką uwielbiała tu przyjeż-dżać z rodzicami i starszym bratem.
Joanna pomyślała, że to, z całą pewnością, ta ciemna noc działa na nią tak przygnę-biająco. Przecież przy świetle dziennym czuła się o wiele lepiej. Jednym ruchem odrzuciła długi, złocisty warkocz, który opadł ciężko na przygarbione plecy. Nagle wyprostowała się, ziewnęła i przeciągnęła swoje zdrętwiałe, z braku ruchu, ciało. Po czym wstała i z kubkiem parującej kawy zaczęła przechadzać się po swoim gospodarstwie. Miała na sobie piaskowy T-shirt i błękitne dżinsy. Bose stopy wsunęła w białe klapki.
Jej okrągła twarz nie była przyozdobiona makijażem. Nigdy nie lubiła się malować. Ale i nie musiała tego robić, gdyż natura obdarzyła ja oryginalną urodą. Nie była wysoką kobieta, ale też i nie była niska. Miała złociste włosy ojca i kocie, zielone oczy matki. Tyl-ko tyle pozostało jej po rodzicach. Gdy miała siedemnaście lat, oboje nie przeżyli czoło-wego zderzenia z ciężarówką. Kiedy tylko wracała wspomnieniami do tamtej feralnej, zi-mowej nocy, czuła jak jej oczy wypełniają się łzami, a uczucie pustki po ich stracie, pogłę-bia się. Długo walczyła, aby nareszcie dojść do siebie po tamtym wydarzeniu. Całe szczę-ście, że miała przy sobie brata. Paweł bardzo jej pomógł. Kiedy to się stało, on był już do-rosłym mężczyzną z żoną i dwójką dzieci. Po śmierci rodziców zamieszkała z Pawłem i jego rodziną.
Dom we Wrocławiu zdecydowali się sprzedać. Sprzedali także wszystko, co w nim było, z wyjątkiem starej OPTIMY, która dzisiaj była jej narzędziem pracy.
Pomimo serdecznej atmosfery, jaka panowała w domu brata, nie zagościła tam długo. Wiedziała, że jej obecność czasami zakłóca ich prywatność. Dlatego po dwóch latach wy-prowadziła się na swoje. Najpierw wynajmowała mieszkanie, a gdy jej pierwsza powieść ukazała się na rynku literackim, stać ją było na własny kąt.
Jednego, czego nie odważyli się pozbyć, to tego domku na wsi. Tutaj zarówno Paweł, jak i ona sama, znajdowali wytchnienie i ukojenie.
Dom stał na zupełnym odludziu. Do najbliższej posiadłości było prawie dwa kilome-try. Jednak, jej to nie przeszkadzało. Miała samochód, a więc w razie potrzeby środek transportu stał przed domem.
Przeważnie raz w tygodniu korzystała z pięcioletniego, czerwonego BMW, aby zaopatrzyć swoją lodówkę.
Stojąc przy oknie wpatrywała się niewidzącym wzrokiem w ciemność. Na zewnątrz jedynie srebrzysty księżyc rozświetlał swoim blaskiem czarną noc. Nie patrzyła na zegar, ale czuła, że jest już dobrze po północy.
Po dłuższej chwili odwróciła się od okna przyozdobionego białą firanką i zielonymi zasłonami w cytrynowe kwiatuszki i spojrzała na swoją OPTIMĘ. Doszła do przekonania, że tej nocy nic dobrego już nie stworzy. Joannie wskazany był teraz odpoczynek, jednak wiedziała, że wlewając w siebie ogromną ilość kawy, doprowadziła swój organizm do bez-senności.
Nie wiedząc co ze sobą począć, miotała się po całej kuchni niczym zwierzę zamknięte w klatce. W pewnym momencie cisza jaka wokół panowała, została brutalnie przerwana przeraźliwym wyciem alarmu. Zanim Joanna zdołała sobie uświadomić, że to jej samo-chód „wzywa pomocy?, złodziej był już w środku i manipulował coś przy stacyjce.
Sparaliżowana strachem, otworzyła zaryglowane, ciężkie drzwi i stanęła w progu chwyta-jąc gruby kawałek drewna, który kształtem przypominał kij do gry w baseball.
W ciemności nie potrafiła dojrzeć nieproszonego osobnika. Nigdy nawet przez myśl by jej nie przeszło, że na tym pustkowiu ktoś odważy się ją okraść. Nie próbowała wzywać po-mocy, gdyż wiedziała, że i tak nikt by jej nie usłyszał.
Zamiast wrócić do domu i dzwonić po policję, Joanna z kawałkiem drewna w ręce, powoli kierowała się w stronę samochodu. Chociaż była coraz bliżej, nadal nie potrafiła wyraźnie dostrzec złodzieja. Nie dość, że było ciemno, to jeszcze posadzone wokół domu krzewy i rosnący niedaleko las, kładły się cieniem na podjazd. Nawet słup światła wychodzącego z domu, w niczym jej nie pomógł. Ale ona wytrwale zmierzała w kierunku samochodu ściskając w dłoni kij.
- Wyłaź z mojego samochodu! – Krzyknęła, a jej głos odbił się echem w przestrzeni.
Zauważyła, że na dźwięk jej słów postać majstrująca przy stacyjce znieruchomiała na chwilę, a zaraz potem ścisnęła coś w dłoni. I oto w ułamku sekundy wyrósł przed nią wy-soki, umięśniony mężczyzna z czarną czupryną na głowie. Chociaż ona także nie zaliczała się do tych niskich, to jednak, aby zajrzeć mu w twarz, musiała porządnie zadrzeć głowę do góry.
W tym momencie Joanna poczuła jak po plecach przebiega jej fala zimna poprzedzo-na falą gorąca. Poczuła jak zaczyna się pocić, żołądek podchodzi jej do gardła. Spodziewa-ła się jakiegoś małolata, który dla zabawy kradnie jej samochód, a tu widzi przed sobą do-rosłego mężczyznę.
Kiedy już wystarczająco długo wpatrywała się w jego przystojną twarz oświetloną z lewej strony blaskiem księżyca, przeniosła wzrok nieco niżej. Widok jaki miała przed oczami przeraził ją. Mężczyzna ściskał w dłoni srebrny, metalowy przedmiot, który jakoś tak dziwnie wycelowany był w sam środek jej ciała. Mocniej uchwyciła swoje narzędzie obrony i choć brakowało jej sił, aby wykonać jakikolwiek ruch, starała się unieść je do góry i zrobić z niego użytek.
- Gdybym był na twoim miejscu, nie robiłbym tego! – Mężczyzna natychmiast zdał sobie sprawę z tego, co Joanna zamierza zrobić. Nie z takimi miał do czynienia. To, co robił przez dziesięć lat nauczyło go przewidywać ludzkie ruchy. – Odłóż to, co masz w ręce! – Ostro zażądał nie przestając mierzyć w jej pierś.
- Czego … chcesz? – Głos z trudem wydobywał się z gardła Joanny. Sparaliżowana strachem, słyszała jak serce gwałtownie tłucze się w jej piersi.
- Nie twój interes! Idziemy do domu! – Rozkazał i popchnął Joannę w kierunku bu-dynku.
Joanna wypuściła z ręki kij i potykając się co kilka kroków cofała się w stronę dom-ku. Bała się odwrócić do napastnika plecami, gdyż w razie śmierci, chciała patrzeć mu w oczy.
- Nie bądź głupi. – Zaczęła powoli. – Jeśli mnie zabijesz, dostaniesz dożywocie. Po-myśl o swoim życiu. Chcesz je zmarnować? – Gdzie nauczyła się mówić jak psycholog?
- Siadaj! – Mężczyzna nie zwracał uwagi na jej wywody. – Siadaj! – Powtórzył znacznie głośniej i ponownie popchnął ją, ale tym razem na jedno z sosnowych krzeseł stojących w kuchni.
Zatrzasnął za sobą drzwi i zaczął przyglądać się Joannie. Ona także nie była mu dłuż-na. Studiowała jego twarz, która wydawała jej się żywcem przeniesiona na jawę z po-przedniej powieści. Bohater jej pierwszej książki wyglądał zupełnie tak samo. Miał gęste, czarne włosy, które na karku układały się w sprężyste loki. Oczy mężczyzny były tak samo ciemne jak i jego czupryna, a szczękę pokrywał kilkudniowy zarost.
Joanna zauważyła, że mężczyzna ten musi niezwykle przepadać za czernią. Miał na sobie czarną, skórzaną kurtkę i czarne spodnie. Spod krótkiej kurtki wystawał czarny podkoszu-lek. Kiedy mężczyzna zbliżył się do niej, poczuła jak jej oddech staje się płytki, a w gardle jakaś niewidzialna kula nie pozwala jej swobodnie przełknąć śliny.
Gdy nieznajomy nachylił ku niej swoją przystoją twarz, zobaczyła jak podkoszulek zdobi duża, ciemna plama. Początkowo nie zdawała sobie sprawy co, to może być. Jednak, już po chwili dotarło do niej, że ciecz na jego podkoszulku to krew. Przeżyła szok. Poderwała się z krzesła tak gwałtownie, że uderzyła głową w podbródek mężczyzny.
- Jesteś ranny! – Nie usłyszała jak zaklął przez zęby, gdyż drżącymi rękami zaczęła wyjmować czarny materiał z jego spodni.
Nigdy nie znała siebie od tej strony. Zamiast wzywać pomocy, dzwonić na policję, czy coś w tym rodzaju, ona chce opatrywać człowieka, który zamierza pozbawić ją życia.
- Zostaw! – Minęła dobra chwila zanim mężczyzna odzyskał czujność, którą gwał-townie stracił w momencie zetknięcia się złocistej głowy kobiety z jego podbródkiem.
Był dla niej pełen podziwu. Inna na jej miejscu wpadłaby w histerię, a ta oto, młoda kobie-ta manipuluje przy jego spodniach i chce nieść mu pomoc.
Gdy poczuł jak kawałek materiału odrywa się od zaschniętej rany, jego ciało przeszył ostry ból. Brutalnie odepchnął od siebie Joannę i spojrzał jej w oczy. Były niczym dojrzała trawa na łące.
- Powiedziałem zostaw!
- Ale jesteś ranny … Potrzebujesz lekarza …
- Nikogo nie potrzebuję! Byłbym wdzięczny gdybyś zamknęła buzię i poszukała ja-kiegoś mocnego sznura. Muszę coś z tobą zrobić!
- Zadzwonię po pogotowie. Rana się otworzyła i krwawisz. – Joanna nie zwracała uwagi na jego rozkazy. Nie obchodziły jej także słowa groźby, które usłyszała pod swoim adresem. Czuła, że musi mu pomóc. Ale dlaczego? Przecież on chce jej zrobić krzywdę. Co się z nią dzieje? Chyba do reszty oszalała?
- Dokąd idziesz?! – Zapytał, gdy spostrzegł, że dziewczyna zmierza w kierunku drzwi wyjściowych. – Czy ty jesteś głucha?! Nie słyszałaś co do ciebie mówiłem?! Poszukaj sznura! – Grzmiał, ale ona nic sobie z tego nie robiła, co jeszcze bardziej go rozwścieczy-ło.
- Doskonale słyszałam pana rozkaz, panie złodzieju! – Kpiła. – Ale jesteś takim sa-mym człowiekiem jak wszyscy i dopóki będziesz gościł pod moim dachem, zrobię wszyst-ko, żebyś przeżył. – Może trochę przesadziła z tym „przeżyciem?, bo rana jaką odniósł ten mężczyzna nie wydawała się zagrażać jego życiu.
Joanna ujęła w dłoń słuchawkę telefonu i drżącymi palcami próbowała wystukać trzy najważniejsze cyfry.
- Odłóż słuchawkę! Nigdzie nie zadzwonisz!
- Najpierw będziesz musiał mnie zabić! – Dlaczego mówi mu takie rzeczy? Sama prosi się o śmierć.
- To się da zrobić! – Wymierzył w czerwony, lśniący aparat i wystrzelił. Kawałki pla-stiku pofrunęły w górę i tak oto żywot aparatu telefonicznego dobiegł końca.
- Ty chyba jesteś nienormalny! – Joanna oparta plecami o ścianę z trudem łapała od-dech. Jeszcze nigdy tak się nie bała. Przecież on mógł ją zabić. To cud, że trafił akurat w aparat, kiedy ona była tak blisko. – Tylko spójrz na swoją ranę. Wykrwawisz się na śmierć!
- Ty się tym zajmiesz. – Powiedział już bez emocji.
- Ja?
- Tak, ty. Przecież chciałaś. Skoro tak bardzo zależy ci na moim życiu, uratuj je. – Wiedział, że rana nie jest groźna. To tylko niewielkie draśnięcie.
Zastanawiał się, dlaczego ta dziewczyna tak się tym przejmuje? Czyżby naprawdę troszczyła się o niego, choć on mierzy do niej z broni palnej? A może w ten sposób chce, jedynie, uśpić w nim czujność i zdobyć jego zaufanie? Nigdy nic nie wiadomo. Musi uwa-żać. Jednak, mimo tego nie zamierzał rezygnować z zabawy.
- Nie jestem lekarzem. – Na samą myśl, że będzie musiała dotykać tego mężczyznę, czuła jak dreszcz przerażenia przebiega jej po plecach. – Potrzebna ci fachowa pomoc.
- To zwykłe skaleczenie. Dasz sobie radę. – Patrzył na nią i czuł jak ogarnia go chęć zamknięcia jej szczupłego ciała w swoich szerokich ramionach. Nie wiedział co się z nim dzieje. Nigdy nie czuł czegoś podobnego do żadnej kobiety na tym etapie znajomości. A już na pewno nie w takich okolicznościach.
Pragnął sprawić, aby ten strach malujący się w jej kocich oczach, odszedł gdzieś daleko. Wiedział, że dziewczyna się go boi, ale sytuacja, w jakiej przyszło mu żyć, nie pozwala mu na inne zachowanie. Musiał się bronić.
- Oszalałeś! – Nadal tkwiła nieruchomo przy ścianie.
- Chyba nie będziesz miała wyjścia? – Zaczął z wolna iść w jej stronę.
- Nie mam tutaj apteczki. – Próbowała bronić się przed koniecznością opatrywania jego rany. Miała ochotę powiedzieć, że w pokoju ma telefon komórkowy i może wezwać lekarza, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. Pomyślała, że jeszcze gotów pozbawić ją i tego kontaktu ze światem.
- Wystarczy woda utleniona i zwykły bandaż. Takie medykamenty chyba gdzieś tutaj znajdziesz? – Nie spuszczał z niej oczu, gdyż czuł, że jeśli tylko odwróci od niej wzrok, ta natychmiast to wykorzysta.
- T … tak. Chyba tak. – Na uginających się nogach podeszła do jednej z dębowych szafek i wysunęła szufladę. Grzebiąc wewnątrz, czuła jak tuż za plecami mężczyzna ob-serwuje każdy jej ruch. – Mógłbyś się odsunąć? Nic nie widzę. Zasłaniasz mi światło.
- Wedle życzenia. Siostro! – Zażartował, ale zaraz zdał sobie sprawę, że dziewczyna nie ma ochoty wysłuchiwać jego wygłupów. Z pewnością, on także by jej nie miał, gdyby był na jej miejscu.
Nagle uświadomił sobie, że jej uroda i bliskość powoli zaczynają go rozbrajać. Chyba, jednak nie nadaje się na bandytę. Zaraz też przywołał na twarz surową minę.
- Bardzo śmieszne! – Próbowała wykrzywić usta w ironicznym uśmiechu.
Kiedy już udało jej się odnaleźć w głębokiej szufladzie wszystko to, co potrzebne, aby zatamować krwawienie, podeszła do intruza i podniosła na niego swoje zielone oczy. Z całych sił starała się nie patrzeć na broń, która w dalszym ciągu wycelowana była w jej ciało. Czuła, że gdyby tylko spojrzała na lufę pistoletu, strach nie pozwoliłby jej wykonać najmniejszego ruchu.
- Dokąd tym razem idziesz? – Zapytał, widząc jak Joanna wchodzi do drugiego po-mieszczenia. Nie słysząc odpowiedzi, podążył za nią. Gdy pomieszczenie rozjaśniło się światłem żarówki, zauważył, iż jest to kwadratowy pokój urządzony w bardzo prymitywny sposób. Przy ścianie stało dość duże wiśniowe łóżko, na środku masywny, mahoniowy stół, a wokół niego cztery takie same krzesła. Naprzeciw łóżka znajdował się bukowy kre-dens, a w nim mnóstwo książek. Podłogę pokrywał wytarty, wiekowy dywan, natomiast w oknie widniały srebrne, poziome żaluzje.
- Zdejmij ubranie i połóż się na łóżku!
- Jak sobie życzysz! – Uśmiechnął się szeroko do Joanny pokazując białe, równe zę-by.
Kiedy zdejmował podkoszulek, Joanna starała się nie patrzeć na jego doskonale umię-śnione i wysportowane ciało. Prawdopodobnie był niezwykle częstym bywalcem siłowni. Przeszło jej przez myśl, że może te mięśnie to nie wynik uprawiania sportu, ale po prostu zażywania anabolików. Wiedziała, że w dzisiejszych czasach wielu mężczyzn tak robi, więc dlaczego on miałby być inny?
Czuła, że ten facet jest świadomy tego jakie wrażenie robi na kobietach jego wygląd. Gdy skończył demonstrować przed nią swoje muskuły, runął na łóżko nie przestając gnieść w dłoni srebrnego metalu.
- Mógłbyś przestać wymachiwać tym gnatem? – Usiadła na łóżku i najdelikatniej jak potrafiła zaczęła przemywać ranę. Doszła do wniosku, że jej „gość? miał rację. To tylko skaleczenie.
- Nie ufam kobietom. Nigdy nie wiadomo, co się w takiej blond główce rodzi. A nuż, będziesz chciała zrobić mi krzywdę? – Syknął z bólu, gdy Joanna mocniej nacisnęła na ranę. – Mogłabyś być bardziej delikatna!
- Bardziej nie potrafię. Przykro mi, ale nie posiadam dyplomu pielęgniarki. – Dotyka-jąc napiętych mięśni mężczyzny, czuła jak jej własne mięśnie również stają się coraz twardsze. Widziała jak nieznajomy bacznie jej się przygląda. Obserwował każdy jej ruch, a ona była pewna, że dłużej tego nie zniesie. Ale wiedziała też, że musi być ostrożna w doborze słów. Obawiała się, że jeśli powie coś nie tak, może go rozzłościć. A tego nie chciała. Była jeszcze młoda i chciała żyć.
Nareszcie skończyła. Nie miała pojęcia jak zdołała zdezynfekować ten kawałek ciała pod żebrami, a potem w miarę starannie go zabandażować. Przecież jej dłonie tak bardzo drżały?
- Gotowe. – Oznajmiła i ruszyła do kuchni. – Jesteś głodny? – Zawołała ciągle jeszcze zdjęta strachem do nieprzytomności.
Zupełnie nie wiedziała, dlaczego ma zamiar karmić tego złodzieja samochodów? Co ona najlepszego wyprawia? Jeśli to ktoś naprawdę niebezpieczny, to nie tylko ona sama może mieć poważne kłopoty, ale także i jej rodzina. Będzie oskarżona o współudział w przestępstwie.
A jaki wstyd przyniesie Pawłowi. Już widziała oczami wyobraźni nagłówki gazet:
„Siostra szanowanego prawnika aresztowana?, „Czy mecenas Grajewski pomoże sio-strze??, albo „Co łączy pisarkę, Joannę Grajewską z … ?? No właśnie. Z kim? Nawet nie wiedziała kim on jest i dlaczego jeszcze jej nie zabił?
- Nie rób sobie kłopotu. – Podskoczyła na dźwięk aksamitnego głosu mężczyzny. Stał tuż za jej plecami.
- Czy ty musisz za mną wszędzie łazić? Nie martw się! Nie mam zamiaru nigdzie wychodzić!
- Nigdy nic nie wiadomo. Warto być ostrożnym.
- Na pewno nie jesteś głodny?
- Nie. – Padła krótka odpowiedź. – Chodźmy spać. – Zaproponował po chwili.
- Co?! – Była zaszokowana.
- Proponuję ci odpoczynek. Wprawdzie jest już czwarta rano, ale …
- O, nie! – Wbiła w niego wzrok. – Nie mam zamiaru …
- Obawiam się, że będziesz musiała. Mam w planie zostać tutaj jakiś czas. To miejsce bardzo mi się podoba. – „I nie tylko miejsce?. – Dodał w myśli.
Tak na dobre, to ukrywał się już ponad dwa tygodnie. Był już tym trochę zmęczony. Teraz dopiero wiedział, co czuli ci, których to on tropił przez prawie dziesięć lat. Potrzebował wytchnienia i czuł, że właśnie tutaj może je znaleźć.
- Ale ja cię nie chcę w moim domu! Nie wiem kim jesteś! Nie znam cię! – Krzyczała mu w twarz.
- Dlatego właśnie proponuję ci wspólne łóżko. – Niczym David Coppelfield wyjął, nie wiadomo skąd, kajdanki i jednym ruchem przykuł ją do siebie.
- Co ty sobie wyobrażasz! Przychodzisz tutaj jak do siebie, zakłócasz mi spokój, kradniesz samochód, straszysz bronią i myślisz, że … - Zamilkła, bo oto nagle poczuła jak jego usta dotykają jej warg.
- Nigdy więcej tego nie rób! Słyszysz?! – Wypluła mu prosto w twarz, kiedy niezna-jomy z trudem zdołał się od niej oderwać.
- To był jedyny sposób, żeby zamknąć ci buzię. – Miał nadzieję, że jego ciało nie zdradza w tym momencie tego, co czuje serce. A serce biło jak szalone.
- Na drugi raz znajdź inny! – Teraz przeraziła się już nie na żarty. Jej cięty język sprawił, że mężczyzna spojrzał na nią tak jak gdyby miał zamiar wykonać na niej wyrok. Jednak zamiast tego powiedział jedynie:
- Pomyślę o tym.
- Ale ja nie życzę sobie … - Znowu, w swojej głupocie, zaczęła z nim dyskutować, lecz jej słowa zostały nagle stłumione przez gwałtowne szarpnięcie, które rzuciło ją na wiśniowe łóżko w pokoju obok. Nawet nie zdążyła zareagować, gdy jej prześladowca sta-rał się przy niej ulokować w miarę wygodnie. Nadal pozostawali spięci kajdankami, a więc ucieczka nie wchodziła w grę.
Próbowała odsunąć się od intruza najdalej jak było to możliwe. Usiłowała nie dopuścić do zetknięcia się ich ciał. Pogodziła się z faktem, że te kilka godzin, jakie pozostało do świtu, będzie zmuszona spędzić w jednym łóżku z człowiekiem, który budzi w niej tyle samo strachu i niechęci, co fascynacji.
Pociągał ją ten facet i nic nie potrafiła na to poradzić. Znała go zaledwie parę godzin, a uczucie, jakie w niej wzbudził, doprowadzało ją do furii. Była na siebie wściekła. Był dla niej obcy. Nie wiedziała kim jest, jak się nazywa i co tutaj robi, a już była prawie pewna, że chce, aby został. Przypomniała sobie jego delikatny pocałunek i poczuła jak fala gorąca napływa jej do mózgu. Pragnęła, aby tamta chwila powtórzyła się, choć jeszcze tak nie-dawno wykrzyczała mu coś zupełnie innego.
Joanna zerknęła na mężczyznę i zauważyła, że ma zamknięte oczy. Czyżby spał? Jego twarz wyrażała tyle spokoju i łagodności, że nie mogła uwierzyć, aby był w stanie zrobić komuś krzywdę. Czuła, że pomimo wszystko, nie jest on złym człowiekiem. Wbrew temu, co on sam usiłuje jej sugerować swoim zachowaniem.
Dostrzegła, że rewolwer, który jak dotąd, był jego nieodłącznym towarzyszem, gdzieś znikł. Jego prawa ręka swobodnie spoczywała na zabandażowanym ciele. Mężczyzna był półnagi. Po opatrunku nie zawracał sobie głowy przyodzianiem swoich mięśni poplamio-nym krwią, podkoszulkiem.
Joanna poczuła jak ten widok przyprawia ją o dreszcze. Zupełnie tak, jak gdyby nigdy wcześniej nie widziała męskiego, umięśnionego ciała.
Choć w pokoju panowała ciemność, Joanna dostrzegła nagle jak przy spodniach męż-czyzny, w okolicach pasa, coś niewyraźnie błyszczy. Od razu skojarzyła co to może być. Połyskująca srebrem, maleńka rzecz była dla niej wybawieniem. Miała nadzieję, że sen jej towarzysza jest na tyle mocny, iż nie poczuje jak jej dłoń manipuluje przy szlufce w celu odpięcia przedmiotu, który przyniósłby jej wolność.
Jednakże, już za krótką chwilę przekonała się w jak wielkim była błędzie. Twardy uścisk jego ręki przywrócił jej poczucie rzeczywistości, a maleńki kluczyk pozostał jedynie w sferze marzeń.
- Zapomnij o tym! – Mężczyzna zagrzmiał wprost do ucha Joanny.
- Co chcesz zrobić? Czego ty właściwie ode mnie chcesz? – Zapytała szeptem usiłu-jąc dostrzec w ciemności rysy jego przystojnej twarzy. Czuła na swoich policzkach jego oddech. Pochylał się nad nią. Był tak blisko. – Dlaczego to robisz? Przecież i tak cię zła-pią. Ktokolwiek to jest.
- Nikt mnie nie złapie. A nawet jeśli, to przecież mam zakładniczkę. – Wolną dłonią przejechał po delikatnej skórze policzka Joanny. – Bardzo piękną zakładniczkę. – Dodał dając jej do zrozumienia o czym tak naprawdę myśli.
- Jeżeli sądzisz, że się ciebie boję …
- A nie boisz się?
- Nie.
- Na pewno? Dobrze się zastanów, bo możesz zmienić zdanie.
- Powiedz mi chociaż jak masz na imię. – Joanna usiłowała zmienić temat.
- Po co? – Głos mężczyzny stał się nagle niezwykle szorstki.
- Ponieważ chciałabym cię jakoś nazywać.
- Nazywaj mnie jak chcesz. – Ponownie ułożył się obok dziewczyny. – Najrozsądniej zrobisz jak pójdziesz spać. – Dodał urywając temat.
Joanna uszanowała jego decyzję. Doszła do przekonania, że swoją natarczywością i tak niczego nie osiągnie, a może, jedynie, jeszcze bardziej pogorszyć sytuację.
W milczeniu wpatrywała się w ciemność wsłuchując się w równy oddech mężczyzny. Za-stanawiała się jakie też myśli tłoczą się pod tą kruczoczarną czupryną.
A on analizował i roztrząsał sytuację, która doprowadziła go do takiego położenia. Roz-kładał przeżyte wydarzenia na czynniki pierwsze i ciągle wracał do punktu wyjścia. Od dwóch miesięcy robił to nieustannie. Stale od nowa. Ale za każdym razem efekt był ten sam. Wiedział tylko, że musi znaleźć jakiś sposób, aby wyplątać się z tego bagna.
Nagle poczuł jak dziewczyna obok niego poruszyła się. Spojrzał na nią i stwierdził, że śpi. Jej twarz była piękna. Za oknem księżyc próbował wedrzeć się do środka oświetlając swo-im blaskiem całą jej postać. Przypuszczał, że dziewczyna nie przekroczyła jeszcze trzy-dziestu lat. Znowu się poruszyła, aby tym razem położyć na jego nagiej piersi swoją smu-kłą dłoń. Poczuł, że przez ciało przebiega mu dreszcz. Chciał strącić ciężar, który jakoś tak dziwnie go przytłaczał, ale ostatecznie zrezygnował. Nie chciał jej obudzić. Wyglądała tak niewinnie i słodko. Czuł, że mógłby patrzeć na nią bez ustanku, chociaż wcale jej nie znał.
To niesłychanie głupie, ale nic nie potrafił na to poradzić. W końcu i jego ogarnął sen prze-rywany koszmarem rzeczywistości.

Kiedy rano Joanna otworzyła oczy, zobaczyła, że jest sama. Kolejny upalny dzień przedzierał się do jej domku przez otwarte okno. Spojrzała na swój czerwony nadgarstek i z radością stwierdziła, że nie ma na nim kajdanek. Poczuła ulgę. Wokół panowała cisza. Tylko ptaki za oknem zachęcały do rozpoczęcia nowego dnia.
To, że nigdzie nie dojrzała swojego prześladowcy, sprawiło, iż z jednej strony kamień spadł jej z serca, a z drugiej strony miała uczucie jakiegoś niewypowiedzianego żalu i smutku. Wiedziała, że jest nienormalna. Przecież jeszcze wczoraj ten człowiek chciał ją zabić?
Ze zdrowego punktu widzenia, błogosławieństwem byłby fakt, gdyby ten bandyta odszedł z jej domu i już nigdy do niego nie wracał.
Ale realia okazały się zupełnie inne. Ten bandyta siedział właśnie przy jej warsztacie pracy w kuchni, przegryzając z apetytem czerwone, soczyste jabłko i bezczelnie wczyty-wał się w rozdziały powieści, które leżały na stole obok OPTIMY.
- Dzień dobry, Joasiu! – Szeroki uśmiech rozjaśnił mu twarz. – Dobrze spałaś?
- Myślałam, że …
- Że sobie poszedłem? – Dokończył myśl Joanny. – Nic z tego. – Nadal się uśmiechał. – Dobrze mi tutaj. – Pomyślał, że gdyby każda kobieta po przebudzeniu wyglądała tak cudownie, to na ziemi byłby raj.
- Widzę, że czujesz się tutaj jak u siebie w domu!
- Staram się. Ale pomyślałem także o tobie. – Ruchem głowy wskazał talerz z kanap-kami. – Mam nadzieję, że będą ci smakować. Joasiu! – Wypowiadając jej imię znowu się bezwstydnie uśmiechał, a w jego oczach zatańczyły jakieś nieokreślone ogniki.
- Posłuchaj, do cholery! Dobrze wiem jak mam na imię! Ale zupełnie nie wiem skąd ty o tym wiesz?! – Oparła dłonie na blacie stołu i nachyliła się w kierunku mężczyzny. – I jeszcze jedno. Kto upoważnił cię do czytania tego maszynopisu? – Z całej siły wyszarp-nęła mu kartki, które trzymał w dłoni. Spojrzał na nią zaskoczony. Ale zaraz odzyskał równowagę.
- To ty posłuchaj, panienko! Chciałem się z tobą zaprzyjaźnić, żeby było miło, ale jak widzę nie ma na to szans! – Wstał, co dało mu znaczną przewagę nad dziewczyną, gdyż górował nad nią wzrostem. – Może i jesteś pyskata, ale na mnie nie będziesz wrzeszczeć! Będziesz robić dokładnie to, co ci każę! Jesteś ode mnie uzależniona!
- Ty chyba mylisz pojęcia! – Zadarła głowę do góry i ani myślała podporządkować się jego nakazom. – To ty wdarłeś się do mojego domu i to ty jesteś ode mnie uzależniony! A dokładnie, jesteś uzależniony od mojej dobrej woli! I wcale nie chcę się z tobą zaprzy-jaźniać! – Przerwała, aby złapać oddech, a on wcale jej nie przerywał, tylko słuchał. – To ode mnie zależy, czy pozwolę ci tu siedzieć, czy zawiadomię odpowiednie władze! Ty bandyto! – W tym momencie wiedziała, że przesadziła i natychmiast pożałowała tego. Zo-baczyła jak ciemne oczy mężczyzny zaczynają błyszczeć. Czyżby sprawiła mu ból? Naj-prawdopodobniej tak właśnie było.
- Przepraszam. – Zdołała wyszeptać. – Przepraszam. Nie chciałam tego powiedzieć. Ta sytuacja …
- Daj spokój. Powiedziałaś prawdę. – Mężczyzna uniósł dłoń. – To trafne określenie. Jestem bandytą. Porządny człowiek nie napada na uczciwych ludzi.
Joanna usiłowała do niego podejść, ale ją odepchnął. Pośpiesznie włożył na siebie brudny podkoszulek, zatknął za pas rewolwer, a następnie chwycił skórzaną kurtkę i skie-rował się w kierunku wyjścia.
- Lepiej będzie jak sobie pójdę. – Z ręką na klamce jeszcze raz spojrzał na dziewczy-nę. W jego oczach było tyle smutku.
- Zaczekaj! Nie możesz stąd wyjść! – Przez okno dostrzegła coś, czego on nie mógł już zobaczyć.
- Nie musisz mieć wyrzutów sumienia. Trzymaj się, mała! – Nacisnął klamkę w mo-mencie, gdy rozległo się głośne pukanie do drzwi. Oboje zamarli. Jednak przytomność Joanny nie zawiodła. Siłą oderwała mężczyznę od drzwi i wepchnęła go do swojej sypial-ni, po czym zamknęła za nim drzwi. Potężne walenie w deski powtórzyło się.
- Już otwieram! Chwileczkę! – Wołała od środka kuchni.
- Dzień dobry! – Jej oczom ukazało się dwóch mężczyzn w błękitnych koszulach i czarnych spodniach. – Komenda Powiatowa Policji. Starszy aspirant Marek Wolski. – Policjant pomachał legitymacją przed oczami Joanny. – A to mój kolega Mariusz Suchar-ski. – Ten drugi również pomachał legitymacją nie odzywając się ani słowem.
Joanna zauważyła jak jego badawczy wzrok rejestruje każdy szczegół domu i okolicy. Miała wrażenie, że tylko sekundy dzielą ją od wtargnięcia do środka i wywrócenia jej do-mu do góry nogami.
- W czym mogę panom pomóc? – W głębi duszy wiedziała po co przyszli.
Policjanci już od progu rozpoczęli śledztwo. Wolski zadawał pytania, a Sucharski węszył po kuchni. Joanna uzmysłowiła sobie, że ktoś musiał widzieć tutaj tego mężczy-znę ukrywającego się w jej sypialni. Z całą pewnością, ten ktoś doniósł na nią. Teraz nawet Paweł jej nie pomoże. Pójdzie siedzieć. Tego była pewna.
Na pytania Wolskiego starała się odpowiadać logicznie i bez zastanowienia.
- Czy kiedykolwiek widziała pani tego mężczyznę? – Policjant podsunął Joannie pod nos czarno - białą fotografię człowieka siedzącego w pokoju obok. – Dostaliśmy informa-cję, że kręci się gdzieś w tej okolicy.
- Przykro mi, ale nie. – Odparła jednym tchem spoglądając na zdjęcie. Zamiast po-wiedzieć: „Oczywiście. Przecież to ten sam, który siedzi w mojej sypialni i terroryzuje mnie od wczoraj?, kłamała jak z nut. Aż dziwiła się, że przychodzi jej to tak łatwo. – Nig-dy nie widziałam tego człowieka. – Dodała stanowczo, aby jej odpowiedź była bardziej wiarygodna.
- Wie pani, sprawdzamy każdą ewentualność. – Policjant był młody, ale widać było, że przejmuje się swoją robotą. – Pytamy każdego, kto mógłby coś na ten temat wiedzieć.
- Czy ten człowiek zrobił coś złego? – Pytanie było naiwne. Wiedziała o tym.
- Gdyby był niewinny, nie szukalibyśmy go. – Policjant roześmiał się. Był przekona-ny, że ma przed sobą głupiutką, bezmyślną blondynkę o niezwykle niskim poziomie inte-lektualnym. – Niech pani uważa. On jest naprawdę niebezpieczny. Szczególnie w stosunku do kobiet. – Dodał już poważnie.
- Jasne. – Przypomniała sobie srebrny rewolwer wycelowany w jej pierś. – Dziękuję za ostrzeżenie. Zapewniam panów, że jeśli tylko coś zobaczę, natychmiast dam znać. – Ostatnie zdanie wypowiedziała znacznie głośniej. Chciała, aby jej prześladowca poczuł co to znaczy strach. Bo ona sama aż nadto o tym wiedziała. Serce waliło jej jak dzwon Zyg-munta, a pot spływał po plecach niczym strumień słonej wody. Jak to dobrze, że jest gorą-co. Zawsze można powiedzieć, że taka reakcja spowodowana jest upałem.
No, Mariusz! Zbieramy się! – Zawołał Wolski na kolegę, który nie przestawał zapuszczać żurawia w każdy kąt kuchni. Nawet zapisane kartki powieści dogłębnie przestudiował.
- Jak pani wytłumaczy te kajdanki? – Sucharski po raz pierwszy wydał z siebie niski, ochrypły głos.
Joanna i Wolski spojrzeli w stronę Sucharskiego. Policjant trzymał w prawej dłoni dwie metalowe obrączki, którymi jeszcze tak niedawno dziewczyna była przypięta do celu ich przybycia.
- Te kajdanki to … - Joanna poczuła jak napięcie w jej ciele sięga zenitu. Brakowało jej powietrza. Nie mogła oddychać. Wiedziała, że cokolwiek powie, to i tak nie zaspokoi tym policyjnego węchu Sucharskiego.
- Tak, pani Grajewska. Proszę nam wyjaśnić jak znalazł się u pani ten przedmiot? Sucharski podszedł do Joanny na wyciągnięcie ręki i badawczo wbijał w nią swój nieprze-nikniony wzrok. Zauważyła, że ma magnetyzujące, błękitne oczy. – No, czekamy!
- Chyba nie chce pan, żebym dokładnie opisywała panu sposób w jaki te kajdanki są przeze mnie używane? – Oddychała coraz szybciej, a w gardle czuła suchość.
- Ależ chcę, pani Grajewska. Przecież po to tu jesteśmy. Prawda, Marek? – Zwrócił się do kolegi, którego wyraz twarzy diametralnie się zmienił. Nie był już tak łagodny i przyjazny. On także zaczął coś podejrzewać.
- No, wie pan. – Rozpoczęła niepewnie. – Czasami ja i mój chłopak robimy z nich użytek. – Co ona wyprawia? Jakie głupoty wygaduje? Czuła jak jej twarz oblewa rumie-niec wstydu. – Zresztą jest pan dużym chłopcem i chyba nie trzeba panu tłumaczyć, że ludzie robią takie rzeczy dla lepszego efektu. – „Niechże oni już pójdą, bo dłużej tego nie zniesie?. – Mam panu opisać szczegóły? – W miarę jak brnęła w swoje kłamstwa, uznała, że przychodzi jej to z coraz większą łatwością. To prawda, kiedy mówią, że najtrudniejszy jest pierwszy raz.
- Niech nam pani oszczędzi detali. – Sucharski uniósł dłonie w geście poddania. Wy-dawało się, że uwierzył. Rzucił niedbale kajdanki na stół, aż wydały metaliczny dźwięk, po czym skierował kroki w stronę wyjścia.
- Przepraszamy na najście. – Wolski podążył za nim, a gębę wykrzywiał mu jedno-znaczny uśmiech. – Aha! – Zawrócił, przypominając sobie o czymś. – Ten facet nazywa się Adam Nowak. Mówię to tak na wszelki wypadek, gdyby …
- Na pewno się z wami skontaktuję. – „Dlaczego oni jeszcze tu są?? – Obiecuję. Prze-cież nie będę ukrywać przestępcy. – Przywołała na twarz jeden ze swoich olśniewających uśmiechów, jak gdyby chciała jeszcze dobitniej podkreślić wiarygodność swoich słów.
- No właśnie. O to mi chodziło. Do widzenia! – Wolski trzasnął drzwiami, a ona zo-stała z tym głupkowatym uśmiechem stercząc na środku kuchni. Czuła wściekłość, gniew i sama nie wiedziała co jeszcze.
Stała jak sparaliżowana wpatrując się w drzwi, w których jeszcze przed chwilą stali policjanci. Ręce miała spocone, oddech urywany i wiedziała, że jedyne, co powinna teraz zrobić, to wyjść z tego domu, aby ochłonąć. Inaczej, nie ręczyła za siebie. Wiedziała, że jeśli natychmiast nie opuści tego miejsca, wydarzy się coś złego. Była tak wściekła, a zara-zem przerażona, że obawiała się, iż po prostu go zabije za to, do czego ją zmusił.
- Joasiu … - Usłyszała tuż za sobą głos mężczyzny.
- Nic nie mów! – Odwróciła się w jego stronę, a oczy pałały jej żądzą odwetu. – Po prostu nic do mnie nie mów! – Każde słowo wypowiadała z takim naciskiem, że Adam zrezygnował z dalszych prób nawiązania z nią jakiejkolwiek rozmowy.
Zręcznie wyminęła jego postać przypominającą drewniany kołek wbity w podłogę i zatrzasnęła za sobą drzwi prowadzące do sypialni.
Nie minęła minuta jak ukazała się ponownie ubrana w różowy T-shirt i wytarte dżin-sy. Nie zwracając na niego najmniejszej uwagi wybiegła z domu, a on patrzył za nią przez okno jak biegnie w kierunku lasu, którego szum co wieczór kołysał ją do snu zanim jej spokojne życie zamieniło się w koszmar.
Adam nie starał się jej zatrzymać. Wiedział, że jest jej to potrzebne. Doszedł do prze-konania, że może jej ufać. Udowodniła to, kłamiąc policji w żywe oczy. Adam wiedział, że swoją obecnością tutaj sprawił, że z uczciwej i prostolinijnej dziewczyny stała się współ-winną jego czynów. Nie czuł się z tym dobrze. On też, zanim tutaj trafił, był dobrym i uczciwym trzydziestodwuletnim człowiekiem, a przede wszystkim uczciwym obywate-lem. Adam oddałby bardzo wiele, aby tylko móc cofnąć czas i zapobiec temu, co się wyda-rzyło. Tylko, że wtedy nie poznałby młodej pisarki o ślicznych kocich oczach i pszenicznych włosach, która teraz spacerowała po lesie bijąc się z dręczącymi ją myśla-mi.
Obserwował dziewczynę i coraz bardziej dochodził do wniosku, że jest ona wyjątko-wa i taka inna niż wszystkie, które do tej pory poznał.
Spoglądał na nią przez szybę w oknie, analizując każdy jej ruch. Nie wchodziła głę-boko w gęstwinę drzew, a jedynie trzymała się zewnętrznej strony lasu, jak gdyby otwiera-ła sobie drogę ucieczki w razie niebezpieczeństwa.
Zauważył, że po zrobieniu kilku kroków przystawała, opierała się o drzewo, spoglą-dała w niebo szukając w nim odpowiedzi na pytania kłębiące się w jej umyśle, to znowu ruszała naprzód, aby zacząć swój rytuał od nowa.
Adam zastanawiał się, co jej to daje? Czy to naprawdę pomaga? Czy taki uspokajają-cy spacer naprawdę pozwala odnaleźć rozwiązanie kłębiących się w życiu problemów? Może kiedyś sam to sprawdzi? Pewnie będzie miał na to czas na trawniku więziennym?
W pewnym momencie spostrzegł, że Joanna ruszyła w kierunku domu i lada chwila przekroczy jego próg. Wyglądała tak jak gdyby właśnie podjęła decyzję. Adam natych-miast zaszył się w sypialni. Nie chciał, aby domyśliła się, że przez cały ten czas bacznie ją obserwował i podziwiał.
- Co zrobiłeś? Dlaczego oni cię szukają? – Zapytała Joanna już znacznie spokojniej-sza niż rano. Stała w wejściu do sypialni i wwiercała wzrok w Adama, który odwrócony twarzą do okna, okupował miejsce na łóżku, które dzielili dzisiejszej nocy. – Co takiego zrobiłeś? Powiedz mi.
- Co mam ci powiedzieć? – Nie odwracał głowy w jej stronę tylko nadal uparcie wpa-trywał się w krajobraz za oknem.
- Prawdę. – Zrobiła krok do przodu.
- Prawdę? – Jego zmęczone spojrzenie spoczęło na dziewczynie. – A uwierzysz mi?
- To zależy. – Usiadła obok niego.
- Od czego?
- Od tego, czy uznam, że mówisz prawdę.
- W takim razie, nie mamy o czym rozmawiać. – Ponownie utkwił wzrok w białych kłębach chmur przesuwających się po błękitnym niebie rozświetlonym blaskiem letniego słońca.
- Dlaczego tak mówisz? – Nieśmiało dotknęła jego dłoni.
- Bo cokolwiek powiem, będzie źle. – Spojrzał w dół na ich złączone dłonie. Czuł, że zna ten dotyk od zawsze, choć stało się to po raz pierwszy. Nawet nie minęła doba jak wtargnął do domu tej ślicznej dziewczyny, a już zdążył zapałać do niej jakimś nieokreślo-nym uczuciem. Uczuciem, którego nie znał.
- Skąd wiesz? Skąd masz pewność, że ci nie uwierzę? – Był taki przystojny i taki smutny zarazem. Joanna wiedziała, że nie mógł zrobić niczego złego. To musi być jakaś okropna pomyłka.
- A co, jeśli powiem prawdę, a ty stwierdzisz, że to kłamstwo? – Przysunął się do niej. Jego twarz była tak blisko. Joanna czuła jego ciepły oddech i męski zapach. – Widzisz, nie potrafisz mi na to odpowiedzieć. – Dodał, gdy dziewczyna ciągle milczała, analizując sens jego słów. Musiała przyznać, że ma trochę racji. Przecież niezależnie od tego, co powie jest szansa, iż mu nie uwierzy.
- Masz rację. – Westchnęła. – Ale, kiedy byłam w lesie, podjęłam decyzję, że muszę ci pomóc. Nie wiem jak, ale muszę. Sama tego nie zrobię. Musisz ze mną współpracować.
- Dlaczego? – Zapytał zdumiony. – Dlaczego chcesz mi pomóc? Przecież jestem ban-dytą. Sama tak mnie nazwałaś jeszcze kilka godzin temu.
- Słowa to jedno, a przekonanie to drugie. – Zauważyła, że Adam nie zareagował na jej ostatnie słowa. Widocznie nie chce jej pomocy. Widocznie odgrywa takiego twardziela, gdyż nie potrzebuje litości słabej kobiety.
- Zaczekaj. – Usłyszała jego odmieniony głos, gdy usiłowała podnieść się z łóżka i zostawić go samego. Przecież nie mogła go do niczego zmusić. To powinna być tylko i wyłącznie jego decyzja. – Zaczekaj. – Powtórzył.
- Adam, ja naprawdę mam szczere intencje.- Ponownie usiadła obok niego. – Chcę cię z tego wyciągnąć. Wiem, że wydaje ci się to śmieszne. Pewnie myślisz: „co ta mała może?? Ale uwierz mi. Trochę mogę.
- Przede wszystkim, dziękuję za to, że mnie dzisiaj nie wsypałaś. – Pieścił ją swoim wzrokiem. – Mogłaś to zrobić. Zwłaszcza po tym, co wczoraj przeze mnie przeżyłaś. Każ-da rozsądna dziewczyna na twoim miejscu, nie zawahałaby się ani chwili.
- Uważasz, że jestem nierozsądna?
- Nie. Tego nie powiedziałem. – Uśmiechnął się niewyraźnie. – Jesteś bardzo dobrym człowiekiem, Joasiu.
- Adam, po co ci dwaj gliniarze tutaj byli?
- Szukali faceta, który zlikwidował swoją żonę i jej kochanka.
- O, Boże! – Była przerażona. On nie może mówić prawdy. On znowu usiłuje ją prze-straszyć. Jednak, kiedy spojrzała mu prosto w ciemne oczy, uświadomiła sobie, że Adam nie kłamie. – Czy ty …? – Nie potrafiła powiedzieć niczego więcej.
- Nie. – Pokręcił przecząco głową. – To było dwa miesiące temu. Ktoś użył mojej broni. Jestem gliną. – Wyjaśnił, kiedy stwierdził, że Joanna zastanawia się skąd wzięła się u niego broń. – Któregoś dnia wróciłem do domu i zastałem dwa trupy w łóżku. Pierwsze podejrzenia padły na mnie. Miałem motyw. Zrobiono to z mojej broni. – Joanna widziała ile kosztuje go to wyznanie, ale nie przerywała mu. – Wiedziałem, jakie są procedury. Znam paragrafy i wiem, co grozi za zabójstwo. Spanikowałem i uciekłem z aresztu zabie-rając ze sobą broń. Postanowiłem szukać winnego na własną rękę. Uznałem, że zanim zro-bi to policja, ja przesiedzę już połowę wyroku. Ale jak widać, chyba się przeliczyłem. Z drugiej strony wygląda to zupełnie inaczej.
- Czy to ta broń? – Joanna wskazała ruchem głowy rewolwer srebrzący się w promie-niach słońca.
- Tak. To ta broń. Joasiu, ja tego nie zrobiłem. Wierzysz mi? – Ujął jej dłonie w swoje silne ręce błagając, aby mu uwierzyła. Pragnął, żeby mu uwierzyła i zaufała bez względu na wszystko. Miał już dosyć tego błąkania się po okolicy. Ciągłej tułaczki i poczucia winy, że nie potrafił zapobiec tragedii. Wiedział, że Małgośka go zdradza, ale nigdy nie planował jej zabić. Oczywiście rozważał rozwód, ale nigdy nie życzył jej śmierci.
- Wierzysz mi? – Ponowił pytanie, widząc, że Joanna milczy.
- Wierzę. – Wyszeptała.
Adam odetchnął z ulgą. Wreszcie znalazł kogoś, kto nie traktował go jak bandytę. Jak mordercę. Kiedy go aresztowali, nie był w stanie niczego im wyjaśnić. Nawet kumple z kryminalnej nie dali wiary jego słowom. Ktoś tak skutecznie go wrobił, że wszystkie do-wody wskazywały tylko na niego. Ale to nie był on. Kiedy ktoś zabijał mu żonę, Adam gonił bandytów na drugim końcu miasta.
Jednak, nikt nie chciał tego słuchać. Dlatego uznał, że najlepszym sposobem będzie ucieczka i szukanie winnego na własną rękę. Był przekonany, że w końcu go znajdzie i udowodni wszystkim swoją niewinność.
Ale w praktyce okazało się to trudniejsze niż przypuszczał. Nadal był w punkcie wyjścia. Nic nie posuwało się naprzód. Z dnia na dzień stawał się coraz bardziej zmęczony i bezsil-ny. To go powoli zabijało.
- Co robisz?! – Zapytał, czując jak zimny pot spływa mu po karku. Patrzył na dłonie Joanny, która wybijała właśnie jakiś numer na swojej komórce. Dlaczego nie pomyślał, że gdzieś tu może być jeszcze telefon komórkowy? Przecież dzisiaj każdy ma komórkę! – Odłóż to!
- Adam …?
- Nigdzie nie zadzwonisz! – Wyrwał jej telefon. Miał ochotę go zniszczyć tak jak tamten aparat w nocy. Ale nie zrobił tego.
- Oddaj mi komórkę! – Joanna już się go nie bała. Była pewna, że Adam nie zrobi jej krzywdy.
- Nie!
- Adam, nie zachowuj się jak szczeniak. Chcę ci pomóc! Nie rozumiesz?!
- Wzywając tych dwóch dupków, którzy byli tutaj rano?! Tak chcesz mi pomóc?! Dziękuję bardzo! – Wstał i zaczął nerwowo krążyć po pokoju.
Joannę znowu uderzyła jego atrakcyjność. Poczuła, że brakuje jej tchu. Obserwowała każ-dy jego mięsień napięty do granic wytrzymałości i poczuła nieodpartą chęć dotknięcia choćby jednego z nich.
- Mój brat jest doskonałym adwokatem. On będzie wiedział, co z tym zrobić. – Stanę-ła przed nim wyprostowana niczym struna.
- Jeszcze lepiej! Papuga!
- Adam! To jest prawnik!
- Wiem kim jest prawnik. To ktoś, dla kogo liczą się jedynie paragrafy. Ludzkie życie nie ma dla niego najmniejszego znaczenia. Wiesz ile razy w sądzie widziałem coś takiego? – Patrzył jej prosto w oczy i czuł, że jeżeli zaraz jej nie pocałuje, to będzie tego żałował do końca życia. Jeszcze czuł na ustach smak wczorajszego pocałunku. Nawet w obliczu gro-żącego mu niebezpieczeństwa, nie potrafił o tym zapomnieć.
Nie pamiętał już, kiedy ostatni raz dotykał kobietę. Z Małgośką już od kilku lat nie łączyło go żadne głębsze uczucie. Nie mieli dzieci, więc nie znajdował konkretnego powodu, aby zatrzymywać żonę przy sobie i walczyć o nią, gdy już uzyskał pewność co do jej wysko-ków. On sam nigdy nie myślał o odpłaceniu jej tym samym. Nie chciał zniżać się do jej poziomu. Zresztą, to i tak niczego by nie zmieniło, a tylko pogorszyłoby sytuację, bo ktoś trzeci mógłby niewinnie cierpieć z tego powodu. Może gdyby wtedy spotkał Joannę Gra-jewską, sprawy wyglądałyby inaczej.
- Oddaj mi telefon!
- Sama sobie go weź! – Adam postanowił trochę się z nią podroczyć. Strach, który jeszcze przed chwilą czuł, ustąpił miejsca rozbawieniu.
Kiedy się nad tym zastanowił, stwierdził, że to wcale nie jest taki głupi pomysł, aby jakaś „papuga? zajęła się jego sprawą. Przecież, tak naprawdę, nie ma nic do stracenia, a może, jedynie, bardzo wiele zyskać.
- Chyba ci odbiło, jeżeli myślisz, że będę z tobą negocjować o komórkę. W końcu nie ma ona dla mnie aż takiej wartości. To tobie powinno zależeć na tym, czy sprowadzę po-moc, czy nie. – Odwróciła się, aby wyjść i nie dać mu satysfakcji z górowania nad nią. To nie był ani czas ani miejsce na żarty. Oboje byli w poważnych tarapatach, a on ma czel-ność kpić sobie z niej i z całej tej sytuacji.
Jednak, nie dane jej było zrobić ani kroku, bo oto poczuła jak silne ramiona Adama oplata-ją ją w talii i przyciągają mocno do siebie. Nie była przygotowana na taką reakcję z jego strony. Nie dał jej nawet czasu na zaczerpnięcie głębszego oddechu, gdyż bezlitośnie miażdżył jej usta swoimi spragnionymi wargami.
Pomyślała, że dobrze byłoby zacząć się bronić, ale natychmiast zrezygnowała z takiej ewentualności. Pragnęła tego równie mocno jak on sam. Już wtedy, gdy zobaczyła go jak włamuje się do jej samochodu, gdzieś w podświadomości wiedziała, że czekała na niego przez całe dwadzieścia pięć lat swojego życia. To jego sobie wymarzyła i to właśnie jego opisywała w swojej powieści.
Chociaż czuła, że los ich rozdzieli, to jednak postanowiła zrobić wszystko, aby wspomnienie Adama nie umarło w niej wraz z jego odejściem. Dlatego oddała mu swoją wolę. Pozwalała się poprowadzić tam, gdzie on tego chciał.
Gdy jakiś czas później miotała się po kuchni nie bardzo wiedząc jak ma teraz postą-pić, była pewna, że związała się z tym mężczyzną na całe życie. Czuła, iż to czyste szaleń-stwo, bo praktycznie pozostawali dla siebie dwojgiem obcych ludzi, ale to, co rodziło się w jej wnętrzu, było od niej znacznie silniejsze.
- Dlaczego ode mnie uciekłaś? – Adam stał tuż za nią ubrany jedynie w dżinsy. Rana na jego brzuchu już nie krwawiła, więc wystarczył tylko niewielki plasterek.
- Adam … - Joanna nie potrafiła spojrzeć mu w oczy. Czuła wstyd.
- Joasiu, popatrz na mnie. – Odwrócił ją twarzą do siebie. Jej policzki płonęły ru-mieńcem.
- Adam … Przepraszam … Ja zwykle tak się nie zachowuję … Ja … nigdy… wcze-śniej … - Mówiła bez składu, a on tylko patrzył i uśmiechał się tak, że poruszyłby tym uśmiechem nawet najtwardszy głaz na świecie.
- Wiem. Ja też. – Objął ją i mocno przytulił opierając podbródek na jej jasnej głowie.
Wiedział, że to nie powinno było się stać w taki sposób. Ale ta sytuacja. To napięcie. Obo-je stracili nad tym kontrolę. Wszystko poszło nie tak.
- Adam, co teraz będzie? Co będzie z nami? – Popatrzyła na niego, a jej oczy błagały, aby znalazł rozwiązanie sytuacji, która wydawała się być bez wyjścia.
- Nie wiem, kochanie. Niczego nie mogę ci obiecać. Sam nie wiem, co się ze mną stanie. – Kiedy na nią patrzył, czuł, że serce pęknie mu z bólu. – Jeżeli nie oczyszczę się z tego bagna, mogę dostać nawet dożywocie.
- Adam, pozwól mi zadzwonić do Pawła. On nam pomoże. Musimy w to wierzyć.
- Nawet, jeżeli masz rację to i tak niczego to nie zmieni. Wsadzą mnie za ucieczkę.
- Ale musimy chociaż spróbować. Musimy zrobić wszystko, żeby zminimalizować następstwa tego, co się stało.
Joanna postanowiła, że nawet gdyby słowa Adama znalazły odzwierciedlenie w rze-czywistości, będzie na niego czekać tak długo jak okaże się to konieczne. Już nikt nigdy nie zajmie w jej sercu i życiu miejsca mężczyzny, który teraz trzymał ją w ramionach, a ona mogła tak wyraźnie czuć bicie jego serca.
- Załóżmy, że Paweł przyjedzie. – Odezwał się po chwili Adam. – Co ja mu powiem?
- To samo, co mnie.
- Jesteś pewna, że mi uwierzy? Przecież to prawnik.
- Prawnicy to też ludzie. Paweł jest moim bratem i zrobi wszystko o co go poproszę.
- Nawet kosztem własnej kariery?
- On jest adwokatem. To jego praca.
Gdy wreszcie mecenas Paweł Grajewski zjawił się w domku ich rodziców, pierwszą rzeczą jaką uczynił było wygłoszenie pouczającego kazania swojej małej, ukochanej sio-strzyczce. Nie pozostawił na niej ani jednej suchej nitki. Z dokładnością kodeksu karnego wyrecytował wszelkie dostępne paragrafy grożące za ukrywanie przestępcy. Bo przecież Adam Nowak był przestępcą, jakby na to nie patrzeć. Może nie zabił tamtych ludzi, ale jako jedyny podejrzany, uciekł z aresztu. A to podlegało karze pozbawienia wolności do iluś tam lat. Joanna nie zdążyła zapamiętać, bo tych paragrafów było tak wiele i każdy określał co innego, że tylko ktoś taki jak Paweł był w stanie się w tym połapać.
No i oczywiście Adam. On także wiedział co mu grozi. A co gorsza wiedział także co grozi Joannie.
W jednej chwili tak zupełnie bezmyślnie wplątał niewinną dziewczynę w coś, co nigdy nie powinno było stać się jej udziałem. Ale przecież, gdy siedział w tych gęstych krzakach wokół domu, nie wiedział, że przyjdzie mu zakochać się w jego właścicielce bez pamięci.
- Siostra, czy ty nie masz rozumu za grosz?! – Powtarzał Paweł niczym papuga. Joan-na pomyślała, że Adam trafił w sedno określając prawników tym mianem. – Gdyby rodzi-ce żyli, umarliby jeszcze raz na samą wiadomość o twoich wyczynach. Nawet nie wiesz jaką mam ochotę przetrzepać ci skórę!
- Rodziców w to nie mieszaj! Oczekujemy od ciebie pomocy a nie wykładu.
- No jasne! Przecież ty zawsze wiesz, co jest dla ciebie najlepsze!
- Braciszku, lepiej pozdrów Agatę i dzieciaki! – Joanna z szelmowskim uśmiechem zmieniła zręcznie temat. Uznała, że nie ma sensu dłużej sprzeczać się z bratem, bo to i tak do niczego nie doprowadzi, a tylko zaczną się kłócić bez potrzeby. Zresztą, dla Adama liczyła się każda sekunda, więc po co marnować czas na bezsensowne dyskusje.
- Może i będę w stanie uchronić cię przed więzieniem. – Paweł po woli zbierał się do wyjścia. – Ale ode mnie tak łatwo się nie uwolnisz. Jeszcze z tobą nie skończyłem, sio-strzyczko!
Paweł Grajewski dobijał czterdziestki. Jego kariera z dnia na dzień nabierała coraz większego rozmachu. W środowisku prawniczym wyrażali się o nim z wielkim szacun-kiem. Nic więc dziwnego, że przerażało go postępowanie siostry. Nie przypuszczał, że może być tak bezmyślna i da tak łatwo ponieść się emocjom. To mogło mieć ogromny wpływ na jego sprawy zawodowe. Jednak, pomimo tego obiecał im pomóc. Uznał, że ta sprawa może okazać się dla niego ogromnym wyzwaniem i w razie wygranej jego prestiż znacznie wzrośnie.
Joanna nie wiedziała o czym tak naprawdę rozmawiali obaj mężczyźni. Gdy tylko Paweł pojawił się w domku i pobieżnie zapoznał się ze sprawą, zamknęli się w sypialni, a Joannę wysłali do miasta po zakupy.
Była tym trochę oburzona, bo potraktowali ją jak głupią babę, która może tylko przeszka-dzać. Kiedy wróciła, jej miedzianowłosy braciszek właśnie wychodził. Ale na odchodnym nie zapomniał przypomnieć jej po raz kolejny jaka jest nierozsądna i bezmyślna.
- I co ustaliliście? – Zapytała Joanna, gdy granatowa honda Pawła znikła z podjazdu przed domem. – Co ci powiedział mój brat? – Zwróciła się ponownie do Adama, który tępo wpatrywał się w jakiś punkt za oknem.
Już po raz, nie wiadomo który, dostrzegła jaki jest przystojny. Stał wyprostowany z kciu-kami wciśniętymi za szlufki dżinsów i bezwiednie kołysał się w tył i w przód.
- Adam! – Powtórzyła – Co dalej?
- Muszę stąd znikać. – Odpowiedział powoli sprawiając wrażenie nieobecnego.
- Znowu będziesz się ukrywał? Jak długo zamierzasz …?
- Nie będę się ukrywał. – Odwrócił twarz w stronę Joanny, a ona ujrzała w jego oczach niewypowiedziany smutek i łzy.
- Więc dokąd … ?
- Muszę wrócić do Wrocławia. Muszę wrócić do aresztu. – Adam uprzedził jej kolej-ne pytanie. – Od dawna wiedziałem, że tak się stanie. Nie jestem laikiem w te klocki. Nie mogę odpowiadać za to … - zawahał się – co się stało z wolnej stopy.
Kiedy Joanna na niego patrzyła czuła fizycznie jego ból i cierpienie. Miała wrażenie, że jej serce rozpada się na drobne kawałeczki. A najgorsze było to, że nie potrafiła mu po-móc. Nie była w stanie sprawić, aby poczuł ulgę.
Ufała swojemu bratu. Wiedziała, że skoro Paweł tak postanowił, to doskonale wie co robi. Była przekonana, że jej brat wybrał najlepsze rozwiązanie.
- Pojadę z tobą. – Postanowiła.
- Nie. Nie możesz ze mną jechać. – Usłyszała stanowczą odpowiedź Adama.
- Ale Adam …
- Nie kłóćmy się. – Adam podszedł do niej na wyciągnięcie ramion. – Ja i Paweł po-stanowiliśmy, że musimy trzymać cię od tego z daleka.
- Aha, ty i Paweł! – Nie była przekonana o słuszności decyzji podjętej za jej plecami. Chciała być z Adamem i dzielić z nim to wszystko. Chciała razem z nim przez to przejść, a oni jej zabraniali. – A co ze mną? Czy ja nie mogę mieć w tej sprawie swojego zdania?
- Dziewczyno, zrozum! Jeśli wyda się, że mnie ukrywałaś …
- Wiem. Pójdę siedzieć. Mój braciszek podczas swojej krótkiej wizyty zdążył mnie o tym poinformować wielokrotnie. – Nie dawała za wygraną. Pragnęła być z nim gdzie-kolwiek los postanowi go rzucić.
Joanna wiedziała, że to szaleństwo. Wiedziała, że zachowuje się jak nieodpowiedzialna nastolatka. Wiedziała, że nierealnym jest uczucie takiego oddania się drugiej osobie i uczucie takiej miłości jedynie po dwóch dniach znajomości. Wiedziała tyle rzeczy, a jed-nak nie dbała o to. Liczył się tylko Adam.
- I wbrew temu, co o tym sadzisz, muszę się z nim zgodzić. – Adam był nieugięty.
- Adam … - Jeszcze próbowała, choć wiedziała, że to na nic. Oni już postanowili.
- Proszę. Zrób to dla mnie, jeśli chcesz mi pomóc.

***
Słońce chyliło się już ku zachodowi, kiedy Joanna i Adam zdołali się od siebie ode-rwać, ale tylko po to, żeby natychmiast zacząć poznawać się na nowo. To, co oboje prze-żywali po zaledwie dwóch dniach znajomości, było czymś naprawdę niezwykłym. Oboje zastanawiali się jak do tego doszło, bo nigdy wcześniej żadne z nich nie doznało takich uczuć, ani takiej pewności, że są dla siebie stworzeni.
Chociaż ani Joanna, ani Adam nie zdobyli się jeszcze na odwagę, aby wyrazić to na głos, to i tak oboje byli przekonani, że tak właśnie jest. Może działo się tak dlatego, iż zarówno Joanna, jak i Adam doskonale zdawali sobie sprawę, że prawdopodobnie przyjdzie im spę-dzić resztę życia osobno. Pozostaną im tylko te cudowne wspomnienia, których nikt im nie zdoła odebrać.
- Przepraszam. – Odezwał się Adam tuląc do siebie Joannę, która wskazującym pal-cem delikatnie obrysowywała podłużną bliznę na jego ramieniu zastanawiając się skąd ona może pochodzić. Czyżby od kuli?
- Za co? – Podniosła na niego swoje zielone tęczówki. Była taka piękna, że aż zaparło mu dech w piersiach.
- Za wszystko. Za to, że napędziłem ci wczoraj stracha. – Uśmiechnął się. – Za to, że przeze mnie musiałaś nakłamać moim kumplom …
- To akurat zrobiłam z własnej i nieprzymuszonej woli. – Uśmiech rozjaśnił jej twarz.
- Za to, że – kontynuował – wciągnąłem w to bagno ciebie i twoją rodzinę. – Owinął sobie wokół palca kosmyk jej złotych włosów.
- Żałuję, że nie spotkaliśmy się w innych okolicznościach. – Delikatnie dotknęła jego szorstkiego policzka. – Kiedy … - wzięła głęboki oddech – Kiedy Paweł po ciebie przyje-dzie? – Musiała zadać w końcu to pytanie. Przez cały dzień skutecznie udawali, że to nig-dy nie nastąpi.
- Jutro przed ósmą. – Odpowiedział krótko Adam. On także nie chciał jeszcze o tym myśleć, ani rozmawiać. Mieli przed sobą jeszcze całą noc i pragnął, aby była to wyjątkowa noc.
- Czy Paweł powiedział ci, czy będzie starał się o kaucję?
- Joasiu, - popatrzył na dziewczynę z taką miłością w oczach, że Joanna poczuła się tak, jak gdyby właśnie sięgnęła po kawałek nieba – morderców nie wypuszczają za kaucją.
- Nie mów tak o sobie. Słyszysz! Nie wolno ci tak o sobie mówić!
- Ale dla policji i prokuratora jestem mordercą. Wszystkie dowody na to wskazują. Gdybym był na ich miejscu, zrobiłbym dokładnie to samo. Zresztą, tak właśnie robiłem z ludźmi takimi jak ja. – Pocałował czubek jej głowy, która natychmiast znalazła swoje miejsce w zagłębieniu jego szyi.
- Paweł na pewno coś wymyśli.
- Już wymyślił. – Te słowa sprawiły, że Joanna z zainteresowaniem zaczęła mu się przyglądać.
- Tak? Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?
- Kiedy, niby, miałem to zrobić? Od południa nie dajesz mi dojść do słowa. – Jego twarz rozjaśnił promienny uśmiech.
- Sugerujesz, że to wszystko to moja wina? – Roześmiała się, gdy poczuła jak Adam jednym ruchem sprawia, że to teraz ona musi dźwigać na sobie ciężar jego ciała.
- A nie było tak? – Pocałował jej roześmiane usta. – Przecież to ty mnie uwiodłaś. Zapomniałaś?
- Ale ty też nie byłeś specjalnie oporny.
- A cóż innego miałem zrobić?
- Nazwij mnie jeszcze do tego rozpustną i bezwstydną … - Dalsze słowa Joanny zo-stały stłumione przez spragnione usta Adama, który chciał za wszelką cenę zachować w pamięci jej zapach, delikatność i wszystko to, co była mu w stanie zaoferować.
Dopiero po jakimś czasie Adam wyznał jej, że Paweł postanowił skorzystać z usług pry-watnego detektywa, aby ten znalazł winnego całej tej parszywej sytuacji. Teraz, kiedy od-nalazł kogoś takiego jak Joanna, perspektywa spędzenia reszty życia za kratkami stała się dla niego osobistym dramatem. Dlatego bez wahania przystał na wszystko, co zapropono-wał mu Paweł.
Brat Joanny nie był dla niego, tak do końca, obcym człowiekiem. Nigdy nie spotkał go osobiście, ale wiele o nim słyszał. Znał jego skuteczność w sądzie. Wiedział, że wycią-gał ludzi z sytuacji, które praktycznie były bez wyjścia. Jednak, nigdy przez myśl mu nie przeszło, że kiedykolwiek przyjdzie mu korzystać z jego usług, a już na pewno nie spo-dziewał się, że zakocha się bez pamięci w jego siostrze.
Gdy nieubłaganie nastał ranek, Adam przeklinał los, że każe mu ją zostawić i odje-chać z Pawłem. Zerknął na zegarek leżący na bukowej szafce stojącej obok łóżka. Była siódma. Za godzinę już go tu nie będzie.
Wstał cicho, aby nie obudzić Joanny. Przez chwilę patrzył jak uśmiecha się przez sen i serce mu krwawiło. Obawiał się, że nie zniesie tego rozstania. To było dla niego gorsze niż myśl o więzieniu.
Ubrał się w to, co miał na sobie kiedy się tutaj zjawił i postanowił czekać na Grajewskiego. Takiego właśnie, z twarzą ukrytą w dłoniach siedzącego przy kuchennym stole, zastała go Joanna w momencie, gdy weszła do kuchni.
- Dlaczego mnie nie obudziłeś? – Stanęła za nim kładąc mu dłonie na przygarbionych plecach. Poczuła jak wzdrygnął się pod jej dotykiem.
- Tak słodko spałaś, że nie miałem sumienia. – Wyciągnął rękę i jednym ruchem po-sadził ją sobie na kolanach. – Boję się, Joasiu. To zawsze ja wsadzałem takich do paki.
- Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz. – Przytuliła jego głowę do swojej piersi tak, że mógł słyszeć bicie jej serca.
- Wiem, że powinienem być twardy. Jestem gliną.
- Wcale nie.
Gdy Adam podniósł na nią oczy, zobaczyła, że ma w nich łzy.
- Joasiu, chciałbym ci tyle powiedzieć i tyle pokazać. Nie dam rady. – Teraz już nie hamował łez. Pozwalał, aby swobodnie spływały po jego policzkach. – Obiecaj mi, że nie będziesz na mnie czekać. Nie marnuj sobie życia czekaniem. Ułóż je sobie z kimś innym.
- Adam, proszę cię. – Ona także płakała. – Nie mów w ten sposób. Ułożę sobie życie z tobą, kiedy to wszystko się skończy.
- Chyba na mnie już czas. – Odezwał się przerywając ciszę, jaka pomiędzy nimi za-padła. – Przyjechało moje przeznaczenie. – Skierował wzrok w stronę okna. Joanna podą-żyła za jego spojrzeniem i zobaczyła jak jej brat wysiada z samochodu kierując swoje kro-ki do drzwi. Wiedziała, że za moment usłyszy jego pukanie, a potem pozostanie jej tylko pustka po stracie czegoś, czym nawet nie zdążyła się nacieszyć.
Paweł Grajewski wiedział, że jego przybycie nie wróży niczego dobrego. Wprawdzie zdążył już uruchomić wszystkie możliwe kontakty, ale i tak niczego nie był do końca pe-wien. Nie wiedział jak długo przyjdzie spędzić Adamowi czas w areszcie i czy w ogóle uda mu się kiedykolwiek stamtąd wydostać. Nie wiedział także jak długo potrwa szukanie prawdziwego zabójcy.
Kiedy Grajewski głębiej zastanawiał się nad tą sytuacją, dochodził do przekonania, że swoim zachowaniem zadziwił nie tylko swoją rodzinę, ale przede wszystkim samego sie-bie. Nie rozumiał dlaczego tak łatwo uwierzył człowiekowi, którego nie znał. Czyżby zro-bił to ze względu na swoją siostrę?
Gdy tylko zobaczył ich razem, z miejsca pojął, iż ten obcy mężczyzna nie jest dla niej je-dynie nieznajomym, którego ukrywa i któremu należy pomóc. Nigdy nie przypuszczał, że po kilku godzinach znajomości, jego mała siostrzyczka zakocha się w tym facecie. Bo, że tak właśnie było, był o tym dogłębnie przekonany. A może ona znała go już wcześniej, tylko to przed nim ukrywała? Miał nadzieję, że kiedyś dowie się prawdy.
Chociaż Grajewski uwierzył w niewinność Adama Nowaka, to jednak nie potrafił zaufać mu, jeżeli chodziło o Joannę. Nie wiedział, czy jego uczucie do niej jest szczere, czy też ten facet usiłuje wykorzystać jego siostrę dla własnej korzyści.
Dla Grajewskiego ta sprawa była jedną z wielu, jakie prowadził w swojej prawniczej karie-rze, chociaż różniła się tym, iż robił to za darmo. W innym przypadku jego konto powięk-szyłoby się o dobrych kilka zer.
Czuł, że jego siostra oczekuje od niego bardzo wiele. Ona pragnęła, by Paweł dokonał cu-du i doprowadził do uniewinnienia Adama. Jednak, żeby to uczynić musiał najpierw odna-leźć sprawcę tej tragedii. Wiedział, że to okaże się niezmiernie trudne, gdyż prokurator będzie obstawał przy swoich racjach, a skazanie policjanta za zabójstwo będzie jego naj-wyższym celem. Wszystko w rękach detektywa.
Jedno, co spodobało mu się u Adama, to zgodność co do wyłączenia ze sprawy Joanny. Obaj pragnęli za wszelką cenę oszczędzić jej bólu i cierpienia. Pomimo, że Paweł wiedział, iż jego siostra nie da się zbyć byle czym, to jednak oddał przekonanie jej w ręce Nowaka, który obiecał zrobić wszystko, co w jego mocy. Należało sprawić, aby uwierzyła i zrozu-miała, że tak będzie najlepiej. I chyba udało mu się to na tyle skutecznie, bo kiedy Grajew-ski postawił stopę w domku ich rodziców, Joanna nie dyskutowała, ani nie upierała się przy swoich racjach. Była spokojna, choć w jej oczach wyczytał tyle bólu i żalu, że można by nimi było wypełnić ocean.
- Czas na nas. – Paweł zwrócił się do Adama tulącego w ramionach jego siostrę. – Musimy tam być za godzinę. – Spojrzał nerwowo na zegarek. „Tam? oznaczało ar


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Anna Khan dnia Wto 17:00, 16 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anna Khan
Administrator
Administrator



Dołączył: 28 Sty 2008
Posty: 1593
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 16:59, 16 Lut 2010    Temat postu:

- Czas na nas. – Paweł zwrócił się do Adama tulącego w ramionach jego siostrę. – Musimy tam być za godzinę. – Spojrzał nerwowo na zegarek. „Tam? oznaczało areszt, o czym wszyscy dobrze wiedzieli, tylko świadomie unikali tego słowa. To było jak tabu, którego za nic na świecie nie wolno było wspominać.
- Paweł, daj nam jeszcze pięć minut. – Joanna zwróciła się do brata, który ubrany w mysi garnitur i białą koszulę, na której spoczywał kasztanowy krawat od Armaniego, wyglądał jak typowy urzędas. A gdyby ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości co do jego funkcji, to skórzana dyplomatka, którą ściskał w garści, na pewno była w stanie je rozwiać. – Proszę.
- O.K. – Westchnął. – Będę na zewnątrz. – Grajewski zerknął na Adama dając mu do zrozumienia, że dla jego dobra to pożegnanie nie powinno trwać długo.
- Adam … - zaczęła Joanna, gdy tylko za Pawłem zamknęły się drzwi. – Ja …
- Ciii. Nic nie mów. Ja wiem.
Adam czuł, co chciała mu powiedzieć, ale czuł także, że nie byłby w stanie tego słuchać. Zwłaszcza teraz, gdy istnieje możliwość, że już nigdy jej nie zobaczy. Myśl, że nigdy nie dotknie jej jedwabistych, złotych włosów, albo nigdy nie złoży pocałunku na jej malino-wych ustach, doprowadzała go obłędu. Dlatego lepiej jeżeli słowa, które odzwierciedlały ich uczucia, pozostaną w ich sercach dopóki czas czegoś nie odmieni.
- Wróć do mnie. Nie ważne kiedy, ale wróć. Proszę. – ?kała z twarzą na jego szero-kiej piersi.
- Zawsze będę przy tobie, maleńka. Pamiętaj o tym. Zawsze. – Uniósł zalaną łzami twarz Joanny, aby po raz ostatni poznać smak jej ust, po czym nie oglądając się za siebie niemalże wybiegł na zewnątrz, gdzie czekał jego adwokat ukryty w granatowej hondzie.
Joanna została sama ze swoim bólem. Słyszała jedynie jak jej brat zapala silnik samo-chodu. Nie była w stanie podejść do okna, aby na własne oczy przekonać się, że to nie fik-cja a najprawdziwsza rzeczywistość. Nie była aż tak silna. W miarę jak samochód się od-dalał, odgłos silnika słabł aż ucichł zupełnie.
Nigdy nie przypuszczała, że to, co tak dobitnie przez lata opisywała w swoich opo-wiadaniach, będzie miało miejsce w jej życiu.
Sama nie wiedziała jak udało jej się zebrać wszystkie swoje rzeczy i zapakować je do swo-jego BMW. Natychmiast po wyjeździe Adama postanowiła, że wróci do Wrocławia do swojego mieszkania. Czuła, że tam będzie bliżej niego.
Nie potrafiła przebywać dłużej w miejscu, gdzie przeżyła najpiękniejsze godziny swojego życia z mężczyzną, którego zabrał jej okrutny los. Wszędzie go widziała. Wszędzie czuła jego zapach. To było dla niej zbyt bolesne i ponad siły. Ostatni raz czuła się tak na pogrze-bie rodziców.
Gdyby ktoś zapytał jak dojechała do domu we Wrocławiu, nie potrafiłaby tego opisać. Może to jej Anioł Stróż kierował samochodem? To cud, że w ogóle udało jej się tego do-konać. Przecież nie widziała ani drogi, ani znaków, ani nawet innych samochodów. Jechała na oślep z oczami zalanymi morzem łez i dłońmi, które nie były na tyle silne, aby chwycić kierownicę. Gdy wreszcie znalazła się w swoim mieszkaniu, zrozumiała, że jej życie już nigdy nie będzie takie jak przedtem. Nie będzie już beztroskie, radosne i pełne wiary w dobry los.

***
Minął rok. Był to najdłuższy rok w życiu Joanny Grajewskiej. Rok, który mimo bólu i cierpienia, przyniósł jej najpiękniejszy dar, jaki mogła sobie wymarzyć. Był to dar w postaci maleńkiej, niewinnej istotki, której wraz z Adamem dała życie w domku za mia-stem. Dziewczynka miała już trzy miesiące, a los jej ojca nadal pozostawał w rękach prawników.
Odkąd Paweł wywiózł gdzieś Adama, nie miała od niego żadnej wiadomości. Oczywiście jej brat wiedział o wszystkim, co się z nim dzieje, ale męska solidarność nie pozwalała mu zdradzić przyjaciela.
Cała ta sprawa bardzo zbliżyła obu mężczyzn. Przed sądem skutecznie udawali, że są dla siebie obcy. Dla sądu Adam Nowak był tylko jednym z wielu klientów mecenasa Gra-jewskiego. Dlatego obaj czekali na rozstrzygnięcie tej sprawy, aby zacząć normalnie żyć.
Adam nie przekazywał Joannie żadnych wiadomości, a i ona także się nie odzywała. Mężczyzna nie miał pojęcia o tym, iż został ojcem, gdyż Joanna uznała, że nie będzie po-głębiać jeszcze bardziej jego cierpień. Według niej tak było lepiej. Gdzieś w głębi duszy wierzyła, że któregoś dnia Adam odzyska wolność i sam pozna swoją córeczkę.
Nie było dnia ani godziny w życiu Joanny, aby nie myślała o Adamie. Zastanawiała się co robi, o czym myśli, z kim rozmawia. Był w każdym jej śnie, w sklepie, kiedy robiła zakupy, a nawet w parku, podczas spacerów z Marysią. To właśnie maleńka Marysia do-dawała jej siły w momentach, gdy czuła, że już dłużej tego nie wytrzyma. Wiedziała tylko tyle, że sprawa posuwa się w żółwim tempie, a sprawca ciągle pozostaje na wolności. Gdyby nie jej córeczka, która każdego dnia z ogromnym zaciekawieniem przyglądała się swojej smutnej matce, ciemnymi oczami ojca, Joanna pewnie już dawno skończyłaby w jakimś ośrodku dla nerwowo chorych.
Kolejne dni egzystencji Joanny Grajewskiej upływały nie przynosząc ze sobą żadnych zmian. Wiele zawdzięczała swojej bratowej. Agata nie odstępowała jej na krok. Była przy niej w najtrudniejszych chwilach. To ona trzymała ją za rękę, kiedy na świat przychodziła Marysia, a Joanna przy każdym skurczu wołała Adama. Już po raz kolejny Joanna uświa-domiła sobie ile znaczy rodzina.
Nastała jesień. Liście pożółkły i pokryły ulice Wrocławia szeleszczącym dywanem. Marysia z dnia na dzień przybierała na wadze i z coraz większym zainteresowaniem ob-serwowała świat. Gdy się uśmiechała, Joanna miała wrażenie, że to Adam się do niej uśmiecha. Jedyne, co odziedziczyła po niej to jasny meszek na maleńkiej główce. Joanna wcale by się nie zdziwiła, gdyby któregoś dnia i on stał się kruczoczarny jak u Adama.
Czasami miała wrażenie, że wszyscy wokół niej tryskają szczęściem, tylko jej serce ciągle krwawi. Obawiała się, że tak już pozostanie. Nawet praca, którą tak bardzo kochała, nie przynosiła jej satysfakcji. Wydawca był niezadowolony i coraz częściej groził, że się rozstaną.
Któregoś listopadowego wieczoru, gdy w ciemnościach tępo spoglądała w okno przy-glądając się jak szalejący, północny wiatr kołysze latarniami i wygina drzewa strącając z ich gałęzi pozostałe jeszcze suche liście, do jej uszu dobiegł odgłos mocnych kroków na klatce schodowej. Pomyślała, że to znowu sąsiad spod czwórki uświadamia pozostałym lokatorom, jak bardzo jest niezależny.
Po chwili, kroki ucichły tuż pod jej drzwiami. Poczuła lęk. Pomyślała, że niepotrzebnie odesłała Agatę do domu. Nagle usłyszała ciche pukanie do drzwi. Spojrzała na śpiącą w wózku Marysię, której słodka buzia oświetlona była przez srebrny blask księżyca, po czym powoli ruszyła w kierunku drzwi.
Pukanie powtórzyło się. Tym razem było ono znacznie głośniejsze. Pomimo szalejącego w jej umyśle strachu, otworzyła i zamarła niczym skuta lodem.
- Mogę wejść? – Zapytał mężczyzna ociekając kroplami deszczu przyniesionego na swoim ubraniu z zewnątrz. – Wpuścisz mnie? – Ponowił pytanie widząc, że Joanna nie wykonała żadnego gestu.
- Adam … To ty …? To naprawdę ty … ? – Nie czekała na odpowiedź. Rzuciła się w ukochane ramiona, które natychmiast szczelnie zamknęły się wokół jej ciała. – Dlaczego Paweł nic mi nie powiedział? – Joanna nie musiała pytać skąd Adam znał jej adres we Wrocławiu. Była przekonana, że dostał go od Pawła.
- Prosiłem go o to. – Otrzymała odpowiedź.
- Kiedy cię wypuścili? – Miała tyle pytań, ale czuła, że będzie musiała z nimi pocze-kać.
- Później – Wyszeptał Adam z ustami przy jej ustach. Musiał sprawdzić, czy ciągle smakują tak jak zapamiętał.
To jej obraz trzymał go przy życiu. To dzięki niej nie oszalał. I teraz, gdy była w jego ra-mionach musiał się nią nacieszyć. Musiał sprawdzić, czy nie jest, aby snem, albo wytwo-rem jego wyobraźni, która tak często płatała mu figle w więziennej celi. Ale kiedy jej do-tykał, wiedział, że jest żywa, że jest jego i tak już zostanie.
Patrzył na jej mokrą od łez, a może od kropel deszczu spływających po jego ubraniu, twarz i błogosławił los, że cały ten koszmar mają już za sobą.
- Chodź, powinieneś kogoś poznać. – Powiedziała Joanna, gdy Adam zdejmował dłu-gi, czarny płaszcz, pozostając w śnieżnobiałym, moherowym swetrze i czarnych spodniach. – Chodź ze mną. – Powtórzyła, biorąc go za rękę, a serce łomotało jej w pier-siach niczym dzwon kościelny. Bała się jego reakcji. Bała się, że nie zrozumie.
- Co ty kombinujesz? Ukrywasz tu kogoś? – Zapytał zdziwiony.
- Sam zobaczysz. Chodź.
Weszli do niewielkiego pokoiku, gdzie przy oknie, w wózku w różowe kwiatuszki, gaworzyła w sobie tylko znanym języku, przebudzona Marysia.
Adam zawahał się przez moment, jak gdyby zrozumiał, co Joanna chce mu powiedzieć, ale nie był jeszcze do końca pewien swoich przypuszczeń. Tam, w domku pod lasem wszystko potoczyło się tak nagle i gwałtownie.
- Poznaj swoją córeczkę. – Usłyszał głos Joanny, jakby w oddali. – Przywitaj się z Marysią.
Adamowi zabrakło tchu. Czuł, że cała krew, jaka płynęła mu w żyłach, uderzyła mu teraz do głowy. O czym ona mówi? Czy ona chce mu powiedzieć, że to śliczne dziecko to jego część? Powoli przenosił wzrok z Joanny na kwilące niemowlę i nie był w stanie wy-dobyć z siebie głosu. Jak na te kilka ostatnich dni swojego życia, miał stanowczo zbyt du-żo wrażeń.
Najpierw prywatny detektyw zeznał w sądzie, że zabójcą jest niepoczytalna żona ko-chanka Małgośki, którą już wcześniej aresztowano i przewieziono do zakładu psychia-trycznego. Potem brodaty sędzia ogłosił, że jest wolnym człowiekiem i wszelkie zarzuty o zabójstwo zostały wycofane. Już sama myśl, że po tylu miesiącach rozłąki spotka się z Joanną, napawała go lękiem, a tu jeszcze taka wiadomość. Jest ojcem. W maju został ojcem i nic o tym nie wiedział. Dlaczego?
- Dlaczego nikt mi nic nie powiedział. Ani ty, ani Paweł? – Zapytał z wyrzutem, kie-dy udało mu się odzyskać głos.
- Z tego samego powodu, dla którego ty zakazałeś mi odwiedzin u siebie i rozmowy z Pawłem na twój temat.
- Czyli to ma być odwet?
- Nie. To miała być próba ochronienia cię przed jeszcze większym cierpieniem.
- A co, gdybym tam został na zawsze? – Joannie wydawało się, że Adam jest na nią zły. – Wtedy też byś mi nie powiedziała?
- Powiedziałabym. – Oznajmiła spokojnie. – Ale wierzyłam, że nadejdzie dzień, w którym do mnie wrócisz. Do nas wrócisz. – Poprawiła się, bo teraz w jego życiu było już dwie kobiety.
- Mogę ją potrzymać? – Zapytał, a jego złość na Joannę, jeśli taka w ogóle istniała, uleciała gdzieś daleko. Teraz liczyła się tylko jego córeczka.
- Proszę. To twoja córka. – Podała mu dziecko, a Adam początkowo niepewnie tulił je do piersi składając na jego maleńkiej główce pierwszy ojcowski pocałunek.
Wydawać by się mogło, że Marysia od razu rozpoznała kim jest dla niej ten, wyczer-pany doświadczeniami mężczyzna, gdyż była zachwycona leżąc w jego ramionach.
Później, kiedy Marysia zasnęła, stali tak oboje jeszcze bardzo długo przytuleni do siebie, patrząc na cud, który razem stworzyli.
Gdy późnym wieczorem szeptali słowa, których nie potrafili wypowiedzieć ponad rok wcześniej, Joanna dowiedziała się także, że Adam odszedł z policji i dostał trzy lata w za-wieszeniu na pięć za ucieczkę z aresztu i świadome zacieranie śladów .
Była niezmiernie wdzięczna Pawłowi, bo wiedziała, że bez jego pomocy nie snuliby teraz planów na swoją wspólną i szczęśliwą przyszłość.
Adam otrzymał od Joanny nie tylko jej miłość, ale przede wszystkim rodzinę, o której marzył przez lata, a której Małgorzata nie chciała mu dać. Teraz był pewien, że nie powi-nien żałować tego, co zostawił za sobą ponad rok temu. Tamto nie miało już dla niego żadnego znaczenia. To był nic nieznaczący epizod jego życia. Coś, co tak naprawdę nigdy nie powinno było mieć miejsca.

Joanna i Adam swoją miłością pokazali światu, że nie jest ważne jak długo zna się drugiego człowieka, ale ważne jest jak bardzo się go kocha.

zrodlo quku.org


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ksowa1
NEW
NEW



Dołączył: 02 Lut 2013
Posty: 10
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 18:11, 02 Lut 2013    Temat postu:

Fajna historia ale trochę nieprawdziwa jak dla mnie...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pruczyk
NEW
NEW



Dołączył: 02 Lut 2013
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 11:56, 05 Lut 2013    Temat postu:

Fajnie się czyta taką historię,muszę przyznać ze wyobraźnia działa. Ciekawe ile jest jednak w niej prawdy Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mgbalon
NEW
NEW



Dołączył: 09 Lis 2015
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 15:49, 10 Lis 2015    Temat postu:

Bardzo fajna historia. Można się nieźle wczuć Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.twojepaznokcie.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania milosne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Programosy.
Regulamin